Kiedy opowiadał tę historię później, mówił, że błysk pojawił się z północy, od strony Bramy Floriańskiej. Fioletowo opalizująca smuga światła-nie światła. Strumień materii dziwnej, widocznie lekkiej ale jakby o obcej wewnętrznej gęstości. Zupełnie inny niż to co poeci lubią barwnie opisywać jako: “promień nadziei przecinający ciemność nocy” czy “ślad gwiazdy na niebie, który rozświetla naszą duszę”. Było to raczej coś dojmująco fizycznego, coś co wwiercało się przez oczy i domagało się interakcji.
Odłożył papierosa do przepełnionej popielniczki i przyglądał się temu dziwnemu zjawisku, nie wiedząc za bardzo jak powinien się zachować. Z jednej strony chciał, żeby wszystko okazało się złudą i zniknęło po między mrugnięciami powiek, z drugiej jednak był bardzo ciekaw cóż to za niecodzienne zjawisko umykające zmysłom. Nie potrafił sklasyfikować czy bardziej widzi, czy odczuwa tę obcą materię.
Im dłużej się przyglądał temu zawieszonemu w przestrzeni strumieniowi, tym więcej obrazów zaczynało pojawiać się w jego głowie. Widział krajobraz niepodobny do żadnego ze znanych sobie horyzontów, nad którymi unosiły się trzy słońca świecące czarnym blaskiem, który rozchodził się melodyjnym pulsowaniem po groszkowo-zielonym nieboskłonie. Kiedy tylko zdążył sobie uświadomić, jak dziwnym było to wyobrażenie, natychmiast się rozpłynęło. W jego miejscu, w świadomości zaczął formować się zupełnie inny obraz. Kalejdoskopowe budynki wypiętrzały się w czterowymiarowej przestrzeni. Ponad nimi, w czymś jakby wewnątrz dodatkowej głębokości dryfowały wielkie mechaniczne owady. Z ich odwłoków buchały kłęby pary mieszające się z obłokami dymu, który unosił się z iście escherowskiej plątaniny miedzianych kominów i zaworów, które - jak właśnie sobie uświadomił - stanowiły szkielet budynków tworzących tę miejską strukturę. Kiedy i ten obraz odcisnął się w jego świadomości, zamrugał i pokręcił głową z niedowierzaniem. Opalizująca nić wciąż była w tym samym miejscu. Przysiągłby, że w jakiś w trudny do nazwania sposób uśmiecha się do niego, może nawet lekko złośliwie, gdy chcieć być bardziej podejrzliwym.
Nie było jednak czasu na podejrzliwość, ponieważ coś, co mogłoby być mrugnięciem okiem opalizującej smugi (trudno jednak mówić o mruganiu okiem istoty, która nie ma oczu, nie ma ciała, może nawet nie jest istotą?) spowodowało, że poczuł nadejście kolejnej projekcji. Tym razem jednak nie pojawiły się żadne nowe obrazy, a on sam zaczął formować się w ciąg informacji. Poczuł, że jest kombinacją zer i jedynek, które przepływają przez stale zmieniającą się niematerialną strukturę. Był obrazem i tekstem i dźwiękiem jednocześnie. Miał wrażenie, że składa się w historię. Epicką opowieść. Nie potrafił nazwać swojej postaci, ale czuł, że jest częścią czegoś ważnego, może nawet dokonuje heroicznego czynu.
To uczucie też uleciało. Popatrzył przed siebie. Po smudze nie został ślad. Spojrzał na biurko, gdzie leżała świeżo otwarta paczka “Błękitnych mew”. Zaklął w duchu, zgniótł papierosy, wrzucił do kosza i obiecał sobie, że następnym razem nie da się skusić atrakcyjnej cenie szlugów, kiedy na Hali Targowej spotka przemytników zza Anduiny. - Dobrze, że nie wziąłem czerwonych - pomyślał drapiąc się za szpiczastym uchem. Obiecał, przecież, że traktat o motywach malarskich pojawiających się w Czeluściach Hatsin będzie gotowy na jutrzejszy poranek, to nie czas na zabawy mentalne. Czarodzieje z Białej Rady nie lubią czekać…
My tymczasem gwarantujemy, że warto czekać. Już dziś zapraszamy serdecznie na mentalne, wizualne i synestezyjne wycieczki przez krainy: ZZA, OBOK, W POPRZEK i PO:MIĘDZY.